środa, 29 lipca 2015

Historynka na imieniny

 - Wszystkiego naj siostra – takim właśnie zdaniem z ust Bartka przywitał mnie dzień. Ostatni raz odbieram telefon o tak wczesnej porze.
 - Ty serca Bartosz nie masz? – spytałam z ironią.
 - Mam – pewnie się szczerzył. – Mamy właśnie śniadanie. Tylko nie mów, że ciągle leczysz kaca.
 - Nie po sobotniej imprezie – prychnęłam. – Dziewczęta postanowiły świętować moje imieniny dzień wcześniej.
 - Ludmiła, Ludmiła – zaśmiał się. – I ty się zgodziłaś?
 - Co miałam się nie zgodzić – prychnęłam. – Nie wiedziałam, że okupię to takim bólem – skrzywiłam się na samą myśl wstania z łóżka.
 - Jesteś już w Wałbrzychu? – spytał.
 - Mhm – mruknęłam. – A co?
 - Nic, nic – powiedział. – Zaraz zwali się na ciebie Kuba, potem rodzice, a na koniec Ignaczakowie.
 - Wiem, byli już – mruknęłam. – Dominika od razu wczoraj chciała mnie zobaczyć.
 - Zdobywasz serca wszystkich dookoła – zaśmiał się. – Wybacz, że muszę przerwać tą rozmowę, ale Jarosz właśnie wyrywa mi telefon, a potem będę zajęty jedzeniem. Paaa.
 - Pa, pa – mruknęłam przygotowując się psychicznie na rozmowę z rudowłosym kompanem mego brata, a moim długoletnim przyjacielem Kubą Jaroszem.
 - Miła ludowi – zaśmiał się na początek. – Wszystkiego naj. Zdrowia, szczęścia, pomarańczy… dalej chyba znasz.
 - Mnie też miło cię słyszeć Jakubie – mimo wszystko się uśmiechnęłam.
 - Dobrze cię słyszeć w tak dobrej formie, Bartek nie kłamał – zaczął się śmiać rudy.
 - Daruj sobie amatorze najbielszego płynu świata – prychnęłam. – Wiem, że od narodzin syna jesteś ostrożniejszy, ale pamiętaj, mnie nie przekonasz, że tak było zawsze.
 - Propos dzieci – wiedziałam, że zaczyna swój ulubiony temat. – Kiedy doczekamy się twoich? Jesteśmy w tym samym wieku, a tobie jakoś nie jest śpieszno do ołtarza.
 - Kubusiu – zaczęłam. – Znajdź mi kogoś kto jednocześnie przypomina Willa i Jace’a Herondale, Mirona i Joshuę, Sasuke i Itachiego Uchihów, Nejiego Hyyugę i tą listę mogłabym rozwijać w nieskończoność.
 - Ale połowa jest brunetami, a połowa blondynami – cóż, nie zawsze się można zrozumieć.
 - Kuba – powiedziałam. – Chodzi o to, że każdy ma w sobie coś innego, co razem stworzyłoby piękny ideał, a takich nie ma. Dlatego nie wybieram się do ołtarza, jak to ująłeś.
 - Ale on ma być ideałem dla ciebie, a nie w ogóle – prychnął.
 - Na kacu się z tobą nie dogadam – zaczęłam. – Wstawiona, może, ale na kacu nie. Cześć – i się rozłączyłam.
 - Kochanie, wstałaś? – usłyszałam zza drzwi głos mamy.
 - Nie chciałam, ale musiałam – jęknęłam. – Zaraz zejdę.
 - Dobrze, śniadanie czeka – pewnie się ciepło uśmiechnęła.
Dźwignęłam się z łóżka. Podeszłam do walizki. Przekopałam ją dokładnie zanim znalazłam jeansowe spodnie do połowy uda i zieloną koszulkę na ramiączkach z ręcznym napisem „Volleyball my love”. Zielony niezwykle pasował do moich kasztanowych włosów. Dzięki ci Panie, za ten sam kolor oczu – po mamie. Bracia nie mieli tyle szczęścia, a ich oczy są niebieskie – jak taty. Za to wszyscy mamy jego kolor włosów. I tak jest ok.
 - Cześć Kuba – potargałam włosy najmłodszemu przedstawicielowi naszej rodziny.
 - Ludmiła! – jęknął. – Układałem je piętnaście minut!
 - To masz szczęście, że nie na żel, ani gumę czy lakier – zaśmiałam się.
 - Nie złożę ci życzeń! – prychnął. Taaa… rodzinne i to jak.
 - Ok, trudno – zaśmiałam się tylko.
~*~

I jest xD. Cóż, chyba kolejna dopiero na ostatni dzień wakacji, czyli 31 sierpnia. Może wcześniej, ale jakoś nie sądzę.