- Już, już idę - prychnął.
- Wielce się cieszę - mruknęłam.
- Po co się tak spieszysz - śmieje się Dawid. - Mamy do dziadków pięćset metrów stąd!
- Ale ja chcę się zobaczyć z nimi jak najszybciej! - uśmiechnęłam się.
- Oj Inga, Inga - tarmosi mi włosy. - Chodźmy już.
Tak to z nami jest. Dawid to ten spokojny, a ja to ta szalona i roztrzepana. Czasami się zastanawiam jakim cudem on ze mną wytrzymuje. Chyba się po prostu przyzwyczaił. Cóż.
- A kiedy pojedziemy na cmentarz? - spytałam cicho jak szliśmy.
- Jutro - uśmiechnął się smutno. - Dziś Dzień Babci, a jutro Dziadka, więc jest to sprawiedliwe.
- W sumie - dalej szliśmy w milczeniu.
Ja i mój brat mieliśmy spore szczęście. Dziadkowie z jednej strony ciągle żyli. Mianowicie od strony taty. A od strony mamy... udało nam się poznać tylko babcię. Najukochańszą kobietę w moim życiu. Babcia Dryja jest bowiem surową kobietą, ale wiem, że mnie kocha. Z kolei u dziadków podobno było odwrotnie. To dziadek Dryja jest ukochanym, ciepłym i miłym dziadkiem, a dziadek Mundek (bo miał na imię Edmund) był wymagający, ale też cierpliwy i nie karał za byle błąd. Mama powiedziała nam kiedyś, że to był ukochany mężczyzna jej życia.
- Babcia, dziadek! - rzuciłam się szybko na szyję starszym państwu, gdy tylko weszłam.
- Ingusia - powiedział ciepłym głosem dziadek. - Ciągle chyba rośniesz! Jesteś prawie jak brat!
- Nie przesadzaj mój drogi - uśmiechnęła się babcia. - Inga jest piękną i wdzięczną młodą kobietą. Czyż nie, Dawidzie?
- Oczywiście babciu - brat pocałował kobietę w policzek. - Ale to moje nieszczęście, bo muszę odganiać od niej chłopaków.
- Ja cię o to nie proszę - prychnęłam. - A twoja dziewczyna jest przemiła i przesympatyczna i bardzo ją lubię. Nie wiem czemu, nie mogłabym mieć chłopaka.
- Już, już nie kłóćcie się - powiedział spokojnie dziadek. - Nigdy wam to nie przejdzie chyba.
- Fakt - powiedzieliśmy razem. Jak to bliźniaki.
- Chodźcie już do salonu - powiedziała babcia. - Czeka kakao i ciastka.
Resztę popołudnia opowiadaliśmy jak to nam się układa. Ja trenowałam akrobatykę artystyczną, a brat grał w Asseco. Bez wątpienia było to wielkie wyróżnienie. Byłam szczęśliwa szczęściem brata.
- A kiedy jedziecie na cmentarz? - spytał dziadek.
- Jutro - powiedzieliśmy bez mrugnięcia okiem.
- To dobrze - podsumowała babcia.
Gdy wyszliśmy było po dwudziestej trzeciej. Rzeszów ucichł, nie było wielkiego ruchu...
- Może się przejdziemy, co? - spytałam brata.
- Możemy - powiedział.
Milczeliśmy chwilę, ale ja zauważyłam po pewnym czasie smutek na jego twarzy. Sama też czułam niewyjaśniony niepokój. Zawsze tak było, gdy Dawidowi coś było, lub coś leżało mu na sercu.
- Ej, Dawid, co jest? - spytałam.
- W sumie nic wielkiego - wzruszył ramionami. - Myślałem.
- O czym? - dążę.
- O tym jak bardzo będę tęsknił za dziadkiem i babcią jaki ich już nie będzie - powiedział szeptem.
- Dawid - powiedziałam. - Śmierć każdego znajdzie, oby szukała jak najdłużej. Ale później będzie im lepiej. Dobrze wiesz. Nigdy nas nie zostawią. Pamiętasz co ci powiedziałam po śmierci babci?
- Tak - odparł. - Że teraz pewnie pomaga nam dwoma rękami, bo już nie musi się trzymać.
- Właśnie - uśmiechnęłam się. - Święty Maksymilian był bardzo mądrym człowiekiem, nie uważasz?
- Uważam - uśmiechnął się. - Cóż. Zmieńmy temat, nie chcę o smętach gadać.
- Jak uważasz - uśmiechnęłam się. Potem zaczęliśmy temat dzisiejszego meczu. Normalna codzienność.
~*~
I mamy historynkę. Chyba już siódmą. Cóż. Proszę o komcie i z góry dziękuję. Do następnego, czyli 14 luego!