- Ola, wstawaj – delikatnie obudziła mnie mama.
- Która? – spytałam.
- Już dziesiąta – powiedziała.
- Ok, wstaję – po czym przekręciłam się na drugi bok.
Mama pokręciła głową i poszła. Wiem to, znam ją wystarczająco, by to stwierdzić. Powoli przekonywałam samą siebie, że warto wstać. Dziś wolne, mam się nauczyć do WOS-u i spotkać z dziewczynami i parę miliardów różnych innych rzeczy. Do tego dochodzi pewna stała, która nazywa się…
- Ola, wstawaj! – tak, właśnie mój starszy brat. – Ja zdążyłem wrócić z treningu, a ty dalej śpisz?
- Teraz już nie – opatuliłam się kołdrą i udałam się do łazienki, po drodze kopiąc brata.
Siedział sobie w najlepsze w kuchni, gdy poszłam robić sobie śniadanie. Potraktowałam go jak powietrze, a to bardzo dużo.
- Jak tam prawniczy geniusz? – spytał brat.
- Jebnij się – mruknęłam. Przed śniadaniem nie jestem szczególnie miła. – Złoteńko ty moje.
- Już za rok matura – zaśpiewał.
- Ja przynajmniej pójdę na półmetek i studniówkę – wyszczerzyłam się.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze – powiedział.
- Czyli mam powiedzieć Agacie, że jest niżej niż siatkówka? – zaśmiałam się. – Spoko, już do niej piszę…
- NIE! – krzyknął Olek. – A tylko się odważysz…
- To co? – prychnęłam. – Powiesz, że ją wkręcam? Uwierzy mi, nie tobie.
- Czemu spodobała mi się przyjaciółka własnej siostry… - mruknął.
- Bo wiesz – oparłam się o niego. – Życie jest jak mecz siatkówki…
- Nie kończ – poprosił.
- To ty zawsze tak mówisz – wyszczerzyłam się.
- I też jestem taki denerwujący? – spytał.
- Hmm... Tak – odparłam po chwili i udałam się do swojego pokoju.
***
- Chwila! – krzyczę przez pół domu. Komuś nagle zachciało się odwiedzin. – Czego? – stanęłam w drzwiach w jakże gustownych dresach w kolorze czerwonego wina.
- Gdzie Śliwa? – bez ogródek spytał Masłowski.
- Cześć, mnie też miło cię widzieć – zironizowałam. – Poszedł gdzieś z Agą. Może zaraz wrócą, wchodź.
- Znów pachniesz ołówkiem i akwarelami – zauważył.
- Maluję – odparłam.
- Co? – spytał Teo.
- Herb rodziny Czartoryskich. I Lubomirskich. Zadanie na konkurs z historii. Odpowiadam za część plastyczną. A to właśnie te dwa herby – mówię.
- Ładnie ci wychodzi – popatrzył na skończony w połowie herb właścicieli Rzeszowa.
- Naprawdę nie muszę z tobą konwersować – zauważyłam.
- Ale ja chcę z tobą – wyszczerzył się.
- Jeśli Olek nie pojawi się tu w przeciągu dziesięciu minut to mnie szlag jasny trafi – powiedziałam z zaciśniętymi zębami. – Rozumiemy się?
- Nie uszkodzisz obrazów, tylko mnie – roześmiał się.
- Coś w ten deseń – uśmiechnęłam się jak rasowy czarny charakter.
- Aż tak bardzo nie lubisz kumpli brata? – spytał.
- Nie wszystkich – zamyśliłam się. – Lubię Artura. I ciebie w sumie też… i chyba tylko was.
- Czuję się zaszczycony – zaśmiał się Masło.
- A jak tam Kasia? – spytałam z przekąsem.
- Spoko – powiedział, ale się spiął. – Ciężko czasami bywa, ale dajemy radę. A jak Artur?
- Ty powinieneś lepiej wiedzieć – nie dałam się sprowokować. – Ja się siatkówką nie interesuję, jeśli nie muszę.
- Brat i tak ci niweluje plany – zaśmiał się Mateusz.
- W tym momencie tak – uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jesteśmy! – krzyknął Olek z przedpokoju.
~*~
Uff, kolejna na Wszystkich Świętych.