środa, 14 października 2015

Historynka na Dzień Nauczyciela

 - Ola, wstawaj – delikatnie obudziła mnie mama.
 - Która? – spytałam.
 - Już dziesiąta – powiedziała.
 - Ok, wstaję – po czym przekręciłam się na drugi bok.
Mama pokręciła głową i poszła. Wiem to, znam ją wystarczająco, by to stwierdzić. Powoli przekonywałam samą siebie, że warto wstać. Dziś wolne, mam się nauczyć do WOS-u i spotkać z dziewczynami i parę miliardów różnych innych rzeczy. Do tego dochodzi pewna stała, która nazywa się…
 - Ola, wstawaj! – tak, właśnie mój starszy brat. – Ja zdążyłem wrócić z treningu, a ty dalej śpisz?
 - Teraz już nie – opatuliłam się kołdrą i udałam się do łazienki, po drodze kopiąc brata.
Siedział sobie w najlepsze w kuchni, gdy poszłam robić sobie śniadanie. Potraktowałam go jak powietrze, a to bardzo dużo.
 - Jak tam prawniczy geniusz? – spytał brat.
 - Jebnij się – mruknęłam. Przed śniadaniem nie jestem szczególnie miła. – Złoteńko ty moje.
 - Już za rok matura – zaśpiewał.
 - Ja przynajmniej pójdę na półmetek i studniówkę – wyszczerzyłam się.
 - Są rzeczy ważne i ważniejsze – powiedział.
 - Czyli mam powiedzieć Agacie, że jest niżej niż siatkówka? – zaśmiałam się. – Spoko, już do niej piszę…
 - NIE! – krzyknął Olek. – A tylko się odważysz…
 - To co? – prychnęłam. – Powiesz, że ją wkręcam? Uwierzy mi, nie tobie.
 - Czemu spodobała mi się przyjaciółka własnej siostry… - mruknął.
 - Bo wiesz – oparłam się o niego. – Życie jest jak mecz siatkówki…
 - Nie kończ – poprosił.
 - To ty zawsze tak mówisz – wyszczerzyłam się.
 - I też jestem taki denerwujący? – spytał.
 - Hmm... Tak – odparłam po chwili i udałam się do swojego pokoju.
***
 - Chwila! – krzyczę przez pół domu. Komuś nagle zachciało się odwiedzin. – Czego? – stanęłam w drzwiach w jakże gustownych dresach w kolorze czerwonego wina.
 - Gdzie Śliwa? – bez ogródek spytał Masłowski.
 - Cześć, mnie też miło cię widzieć – zironizowałam. – Poszedł gdzieś z Agą. Może zaraz wrócą, wchodź.
 - Znów pachniesz ołówkiem i akwarelami – zauważył.
 - Maluję – odparłam.
 - Co? – spytał Teo.
 - Herb rodziny Czartoryskich. I Lubomirskich. Zadanie na konkurs z historii. Odpowiadam za część plastyczną. A to właśnie te dwa herby – mówię.
 - Ładnie ci wychodzi – popatrzył na skończony w połowie herb właścicieli Rzeszowa.
 - Naprawdę nie muszę z tobą konwersować – zauważyłam.
 - Ale ja chcę z tobą – wyszczerzył się.
 - Jeśli Olek nie pojawi się tu w przeciągu dziesięciu minut to mnie szlag jasny trafi – powiedziałam z zaciśniętymi zębami. – Rozumiemy się?
 - Nie uszkodzisz obrazów, tylko mnie – roześmiał się.
 - Coś w ten deseń – uśmiechnęłam się jak rasowy czarny charakter.
 - Aż tak bardzo nie lubisz kumpli brata? – spytał.
 - Nie wszystkich – zamyśliłam się. – Lubię Artura. I ciebie w sumie też… i chyba tylko was.
 - Czuję się zaszczycony – zaśmiał się Masło.
 - A jak tam Kasia? – spytałam z przekąsem.
 - Spoko – powiedział, ale się spiął. – Ciężko czasami bywa, ale dajemy radę. A jak Artur?
 - Ty powinieneś lepiej wiedzieć – nie dałam się sprowokować. – Ja się siatkówką nie interesuję, jeśli nie muszę.
 - Brat i tak ci niweluje plany – zaśmiał się Mateusz.
 - W tym momencie tak – uśmiechnęłam się mimowolnie.
 - Jesteśmy! – krzyknął Olek z przedpokoju.
~*~
Uff, kolejna na Wszystkich Świętych.