piątek, 22 stycznia 2016

Historynka na Ostatki

 - Marta, jesteś? – spytał Marco wchodząc do mnie do domu. – To od doktora.
 - Dzięki – odebrałam papiery i z prędkością światła niemalże wróciłam do komputera.
 - Co robisz? – Marco opadł na fotel.
 - Oglądam transmisję na żywo – powiedziałam.
 - Czego? – zdziwił się.
 - Karnawału w Rio – uśmiechnęłam się. – Lipe daje transmisję.
 - Jest w Rio? – uniósł brwi Serb.
 - Nie pytaj czemu, nie pytaj jak – zaśmiałam się. Fantastico Lipe – powiedziałam do Brazylijczyka, który właśnie pojawił się w polu.
 - Kto jeszcze ogląda? – zapytał Marco.
 - Żebym ja to wiedziała – zamyśliłam się. – Ale pewnie Zaksa, może część repry też.
 - A ty czemu? – zapytał znowu.
 - Bo kiedyś palnęłam przy Lipe, że chcę zobaczyć karnawał w Rio – odparłam i zamknęłam komputer.
 - Nie oglądasz już? – zmierzył mnie wzrokiem.
 - Dopóki tak na mnie patrzysz nie mam zamiaru – pokręciłam głową.
 - Przeszkadza ci to? – popatrzył niewinnie.
 - Marco – powiedziałam spokojnie, na razie. – Czego twoja dusza, mózg, ciało, bądź też serce potrzebuje.
 - Dziś Ostatki – stwierdził. – Co to?
 - Ostatni dzień karnawału – odparłam. – Jutro Środa Popielcowa, czyli oficjalny komunikat głoszący: LUDZIE ZACZĄŁ SIĘ POST, NIE BALUJEMY. Dlatego w Ostatki wszyscy się bawią, by na te czterdzieści dni mieć dość zabawy, alkoholu i utrzymywać się w poście, który ma oczyścić naszą duszę. Dodatkowo jutro jest post ścisły, więc trzeba się dziś najeść słodkiego.
 - To idziemy do cukierni? – uśmiechnął się przewrotnie.
 - Marco – zaczęłam. – A w sumie… to nie taki głupi pomysł. Ale ty stawiasz.
 - Jasne – powiedział i wybiegł w podskokach.
Tyle razy się z nim umawiałam, że wiem, że zaraz będzie czekał na mnie pod blokiem. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam założyć wierzchnie nakrycie. Faktycznie potrzebowałam słodkiego zastrzyku przed postem, szczególnie ścisłym. Choć i tak pewnie jutro niewiele zjem, bo od ana zaczną się przygotowania do meczu. Czasami to strasznie męczące, ale jutro przyjdzie to niemal jak łaska.
Zamknęłam dom i ruszyłam na dół po schodach. Miałam windę, ale uznałam, że nic mi się nie stanie jeśli zejdę na piechotę z szóstego piętra. Przynajmniej nogi będą miały rozgrzewkę. Można powiedzieć, że wejście i zejście jednego dnia po tych schodach to wystarczający aerobik. Biorąc pod uwagę, że dziennie średnio chodziłam w tę i z powrotem jakieś sześć, siedem razy siłownia była mi naprawdę niepotrzebna, jeśli chodzi o nogi.
 - Ile można czekać? – spytał Serb.
 - Ty mieszkasz na pierwszym piętrze – odgryzłam się. – Ja muszę zejść jeszcze pięć.
 - Dobra, powiedzmy, że to dobra wymówka – coraz lepiej mówił po polsku. – Gdzie idziemy?
 - Koło Podpromia jest taka fajna kawiarenka – uśmiechnęłam się. – Możemy iść właśnie tam.
 - Jestem za, ale prowadź – powiedział.
Szliśmy w milczeniu. Ani mi, ani jemu to nie przeszkadzało. Czasami słowa naprawdę są zbędne. W ciszy możesz rozkoszować się szumem wiatru, łopotaniem liści na drzewach i możesz usłyszeć wiele różnych rzeczy.
 - To tu – powiedziałam przy wejściu.
 - Miło – podsumował Marco.
 - Inaczej bym cię tu nie prowadziła – zaśmiałam się. – Co chcesz?
 - Ja miałem zamawiać! – zaprotestował.
 - No dobra – zaśmiałam się. – Poproszę szarlotkę i duże, ciepłe latte.
~*~
Zapraszam za tydzień :D.

1 komentarz: