piątek, 12 lutego 2016

Historynka na koniec ferii

 - Cześć wujku – cmoknęłam w policzek starszego brata mojego taty. – Jak tam?
 - A Lila – uśmiechnął się. – To chyba ja powinienem zadać to pytanie.
 - Jak wolisz – zaśmiałam się. – U mnie okej, wracam po wolnym na uczelnię. Romanistyka wita. Kolejne zajęcia, sesje, praca pomiędzy nauką…
 - Jak sobie radzisz z tym wszystkim? – zaniósł się śmiechem wujek.
 - Jakoś – posłałam mu uśmiech.
 - Witam pannę Swędrowską – przywitał mnie pan Wojtek. – Tomek, ale ci bratanica urosła.
 - Nie da się ukryć – zaśmiał się wujek. – Fabian też rośnie.
 - Dawno go nie widziałam. – zamyśliłam się.
 - Masz okazję go zobaczyć, w końcu jesteśmy na meczu Resovii – zaśmiał się wuj.
 - Czyli pan nie będzie dziś na stanowisku? – zwróciłam się do seniora Drzyzgi.
 - Dziś ja – zaśmiał się Mielewski. – Witaj Lila.
 - Bry – uśmiechnęłam się po raz kolejny.
 - Tata – podszedł Fabian i jakby go zamurowało. – Łał… cześć Lilka.
 - Siemka – pomachałam ręką. – Jak tam?
 - Spoko – zaśmiał się. – Zaraz gram mecz i ten… tato, gdzie będziesz?
 - Tam gdzie zawsze – odparł pan Wojciech i odszedł.
 - No, ja też idę na swoje miejsce – pomachałam ręką i udałam się na trybuny.
Mecz to zawsze jest wielkie święto. Szczególnie w Rzeszowie. Feta, która obejmuje całe miasto, a euforia po zwycięstwie jest niepowtarzalna. Nie mogę się tego wprost doczekać. A same widowiska też są nieziemskie. Widowisko – mecz. Kocham, kocham, kocham. Zdzieram gardło wraz z kibicami ze stolicy podkarpacia. Dobrze idzie. Wygrana jest na wyciągnięcie ręki. Jednak trzeci set to istna katorga. Dopiero na samym końcu chłopaki zdążyli wypracować przewagę. Cała hala ryknęła ze szczęścia. Ja razem z nimi. Coś czuję, że jutro raczej nie będę mogła mówić. Ale warto. Zawsze warto.
 - I jak gardło? – ze śmiechem przywitał mnie wujek.
 - Wolę nic nie mówić – szepnęłam.
 - Kibice z Rzeszowa – zaśmiał się raz jeszcze. – Wypij herbatę z miodem w domu, pomoże. Mówi ci to profesjonalny komentator.
 - Dzięki za radę – szepnęłam, bo na nic innego nie było mnie w tym momencie stać.
 - Hej – podbiegł Fabian. – Tak myślałem, że cię tu zastanę.
 Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
 - Nie mówi, bo ma zdarte gardło – udzielił instrukcji wujek Tomek.
 - Okej – kiwnął głową energicznie Fabian. – Nie zajmę ci dużo czasu.
Kiwnęłam głową.
 - Chodzi o to… no… no dawno się nie widzieliśmy – zaczął wolno. – I czy… no… tego… moglibyśmy się spotkać gdzieś tak poza meczem, czy coś.
Poprosiłam wujka o kartkę i długopis. Szybko naskrobałam zwięzłą wiadomość.
„Oczywiście, chętnie. Tylko kiedy?”
 - Może… w tą sobotę jakoś o… dziesiątej? – podrapał się w głowę.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie. Fabian tylko szeroko się uśmiechnął.
 - No… to… do zobaczenia – pomachał mi i pobiegł do szatni.
 - Zdobywasz męskie serca – zaśmiał się wujek.
Popatrzyłam na niego ze śmiechem. Tak się da, uwierzcie mi.
 - No, tylko pamiętaj, Fabian jest delikatny – pogroził mi palcem. – Jak coś się stanie, to Wojtek będzie na mnie zły.
Popatrzyłam na niego.
 - Tak, wiem, że na pewno nic nie zrobisz – zaśmiał się. – Ale i tak ja cię ostrzegam.
 - Dobra, dobra – szepnęłam cicho.
~*~
Tym akcentem chciałam się pożegnać. Na historynkach można mnie było znaleźć cały rok. Pomysł powstał ot tak. I się potoczyło. Zapraszam do rokrocznego czytania ich na dane święto. W końcu zmieniamy się i może dostrzeżemy w nich, za którymś razem coś niezwykłego? A na razie do zobaczenia! Widzimy się na innych blogach!

piątek, 5 lutego 2016

Historynka na początek ferii

Mam całe dwa tygodnie wolnego. Kocham ferie. Kocham pracować w szkole. W tym momencie nawet kocham cały ten Bełchatów z moją w nim historią. Choć jest miejscami ciężka nie powiem, że nie.
W domu zastaję Gabrysia, który właśnie wkłada nos w mój kolejny album. Uśmiecham się od samego progu.
 - Chodź, chodź poopowiadasz mi – wskazuje mi miejsce obok siebie.
Przeglądamy album. Moje początki w Bełku. A potem to jedno zdjęcie.
 - Co ono tu robi? – dziwię się. – Powinno być dalej.
 - Kto to? – pyta podejrzliwie Gabe.
Patrzę na zdjęcie, a przed oczami staje mi ta scena:
***
 - Czuję się jak w „Zakochanym kundlu” Alek – skarżę się Serbowi. – A ty co robisz Kostek?
 - Zdjęcie – odpowiada. – Spokojnie, już mnie nie ma.
Jak powiedział tak zrobił. Zaraz zostaję sama z Alkiem i patrzę jak je spaghetti w milczeniu.
 - Jedz – patrzy na mnie tymi swoimi oczami.
 - Jeśli masz za mało odwagi, żeby mnie po prostu pocałować, to nie mam zamiaru co tego ułatwiać – powiedziałam wprost.
 - A pozwolisz mi na to? – spytał z nadzieją.
 - Czemu miałabym ci nie pozwolić? – uśmiechnęłam się.
 - Czyli mogę spróbować tak po prostu? – spytał Serb.
 - Jeśli się nie boisz – powiedziałam.
Zaraz też poczułam jego usta na swoich. Nie były miękkie. Były delikatnie popękane tak jak i moje. Dawało to niesamowite uczucie. Czuć było, że Alek nie mógł doczekać się tego momentu. Jego radość po prostu promieniowała. Potem się odsunął i patrzył na mnie błyszczącymi oczami.
 - I było się czego bać? – zaśmiałam się.
 - Nie – powiedział poważnie. – Mira ja… ja chyba cię lubię. Tak bardzo lubię.
 - Ja ciebie też, Aleksandar – powiedziałam.
 - A co jeśli zmienię klub – popatrzył na mnie.
 - Będziemy myśleć, jeśli będzie bardziej bliska wizja – pogładziłam go po niesfornych lokach. – Dobrze?
 - Dobrze – kiwnął głową.
Potem mnie przytulił. Zapomnieliśmy o spaghetti. Wystarczyło, że wtulam się w mojego wielkiego Serba. Nic więcej nie chciałam. Ale po pewnym czasie stwierdziliśmy, że potrawę trzeba zjeść. Może nie była tak pyszna jak na gorąco, ale nie mogłam narzekać.
 - Teraz gramy dwa razy tu, więc mam całe dwa tygodnie dla ciebie – odgarnął mi włosy z oczu.
 - Cieszę się – odparłam siadając wygodniej.
 - Nie sądziłem, że w Polsce spotka mnie tyle dobrych rzeczy – uśmiechnął się.
***
 - We… Włoszech – zaparło mi dech. – Nie… nie mogę wyjechać z Polski – powiedziałam stanowczo.
 - W takim razie ja wrócę – obiecał. – Tylko czekaj, proszę.
 - Poczekam – kiwnęłam głową.
***
 - Mira, to nie tak! – krzyczy.
 - A jak? – spytałam ze łzami w oczach.
 - Ona… ona mnie poprosiła o pomoc, chciała się wypromować… - zaczął się jąkać.
 - Wiesz, że ci nie wierzę, prawda? – spytałam.
 - Wiem – spuścił głowę. – Nic mnie nie usprawiedliwia. Ale poczekam… ja… ja cię kocham. I wiem, że to prawda. I wiem, że ty czujesz to samo.
 - Nie, Aleksandar – pokręciłam głową. – Ja czułam to samo, ale to już przeszłość.
***
 - To tylko kolega – powiedziałam sucho. – Byliśmy na kolacji z okazji początku ferii dawno temu.
Ale jednak wszystko wróciło.
~*~
Za tydzień kolejna.

piątek, 29 stycznia 2016

Historynka na Popielec

 - Cześć – wpadłam spóźniona na trening Resovii i właśnie łapałam oddech przed Kacprem, czyli moim szefem. – Wybacz mi spóźnienie, ksiądz walnął mega długie kazanie.
 - Wybaczam – powiedział fizjoterapeuta. – Mają trening, a o ile zdążysz się przygotować nie będę się czepiał.
Wyszedł z pokoju, a ja szybko zaczęłam przygotowania właśnie. Nigdy nie wiadomo kiedy na głowę wpadną ci siatkarze. Sama wolę nie próbować i być gotowa o wiele wcześniej.
 - Szybka jesteś – powiedział Kacper, gdy zakładałam fartuch na bluzkę bez rękawów. – I masz fajny tatuaż.
 - A… dzięki – zarumieniłam się na wspomnienie o komplemencie na temat ozdoby mojego ciała.
 - Ma jakieś znaczenie? – spytał.
 - T…tak – powiedziałam. – Jak skończyłam szkołę koleżanka zaprowadziła mnie do tatuażysty, bo chciała coś tam zrobić. I wtedy właśnie sobie go zrobiłam. Ale nigdy nie powtórzę. Boli jak cholera.
 - Czemu gałązka? – dążył dalej.
 - Co to, przesłuchanie? – zaśmiałam się. – To gałązka kwiatu wiśni. Po ostatnim egzaminie dowiedziałam się, że jadę na trochę do Tokio. Fajnie było.
 - Cześć – naszą rozmowę przewał Krzysztof Ignaczak, za nim wszedł Schöps.
 - Cześć – odparłam. – Ty go bierzesz – powiedziałam Kacprowi.
 - Czyli ja do ciebie – uśmiechnął się Niemiec.
 - Ano – oddałam uśmiech.
 - Za jakie grzechy? – zaczął pomstować Krzysiu. – To ja tu do Julki przychodzę, a ona mnie wystawia!
 - Bo powiem Iwonie co ja tu słyszę – zaśmiałam się.
 - Ona i tak wie – machnął ręką układając się na stole. – Poza tym nie chcę zabierać dziewczyny sprzed nosa naszemu niemieckiemu przyjacielowi.
Odpowiedziało mi natychmiastowe zaczerwienienie się policzków chłopaka, który właśnie zdejmował koszulkę.
 - Igła, co ty brałeś? – spytałam z zainteresowaniem.
 - Tabletki na odporność z tranem – powiedział szczerze.
 - Musisz zmienić dilera – pokręciłam głową. – Widocznie to co bierzesz nie współgra z tymi tabletkami.
 - Ja nic nie biorę kobieto! – zaparł się Igła. – Ja mam żonę i dzieci! I jestem praworządnym obywatelem! Nie można mi nic zarzucić!
 - Mam ci przypomnieć o ostatniej imprezie u ciebie właśnie? – uniosłam brwi masując ciągle czerwonego Schöpsa. – Iwona nie odzywała się do ciebie przez okrągłe dwa tygodnie, a chłopaki opowiadają o tym co się tam działo legendy.
 - To wszystko prawda – powiedział masowany przeze mnie siatkarz.
 - I ty przeciwko mnie!? – zawył Igła. – Ludzie, gdzie ten świat zmierza?
 - Myślę, że jak wszystko – zaczęłam – do końca. Ale nie martw się, jeszcze trochę czasu masz na poprawę.
 - Gdzie zniknął Karol? – Igła zaczął błagać. – On nigdy nie wiedział jak ci odpyskować, a ta nic innego nie robi!
 - Coś za coś Krzysiu – powiedziałam i usłyszałam jęk Niemca. – Wybacz.
 - Mówiłem ci, że fizjoterapeuci z premedytacją zadają ból – powiedział Kacper.
 - Przypominam, że jestem fizjoterapeutką – odparłam.
 - Czyli odgryza się nie tylko mi – zaśmiał się Krzysiek. – Auu! – zawył jak ranne zwierzę.
 - Gotowe – powiedziałam po chwili pastwienia się nad moim pacjentem. – Wołajcie następnych.
 - Ok – Niemiec natychmiast udał się do wyjścia.
 - Weź moje słowa na poważnie – powiedział Igła. – Nie jesteś mu obojętna – i wyszedł zostawiając mnie w szoku, z którego otrząsnęła mnie obecność Dryi i Nowakowskiego.
 - No chodź Piotruś – uśmiechnęłam się. – I opowiadaj co tam u Oli.
~*~
Standardowo, zapraszam za tydzień.

piątek, 22 stycznia 2016

Historynka na Ostatki

 - Marta, jesteś? – spytał Marco wchodząc do mnie do domu. – To od doktora.
 - Dzięki – odebrałam papiery i z prędkością światła niemalże wróciłam do komputera.
 - Co robisz? – Marco opadł na fotel.
 - Oglądam transmisję na żywo – powiedziałam.
 - Czego? – zdziwił się.
 - Karnawału w Rio – uśmiechnęłam się. – Lipe daje transmisję.
 - Jest w Rio? – uniósł brwi Serb.
 - Nie pytaj czemu, nie pytaj jak – zaśmiałam się. Fantastico Lipe – powiedziałam do Brazylijczyka, który właśnie pojawił się w polu.
 - Kto jeszcze ogląda? – zapytał Marco.
 - Żebym ja to wiedziała – zamyśliłam się. – Ale pewnie Zaksa, może część repry też.
 - A ty czemu? – zapytał znowu.
 - Bo kiedyś palnęłam przy Lipe, że chcę zobaczyć karnawał w Rio – odparłam i zamknęłam komputer.
 - Nie oglądasz już? – zmierzył mnie wzrokiem.
 - Dopóki tak na mnie patrzysz nie mam zamiaru – pokręciłam głową.
 - Przeszkadza ci to? – popatrzył niewinnie.
 - Marco – powiedziałam spokojnie, na razie. – Czego twoja dusza, mózg, ciało, bądź też serce potrzebuje.
 - Dziś Ostatki – stwierdził. – Co to?
 - Ostatni dzień karnawału – odparłam. – Jutro Środa Popielcowa, czyli oficjalny komunikat głoszący: LUDZIE ZACZĄŁ SIĘ POST, NIE BALUJEMY. Dlatego w Ostatki wszyscy się bawią, by na te czterdzieści dni mieć dość zabawy, alkoholu i utrzymywać się w poście, który ma oczyścić naszą duszę. Dodatkowo jutro jest post ścisły, więc trzeba się dziś najeść słodkiego.
 - To idziemy do cukierni? – uśmiechnął się przewrotnie.
 - Marco – zaczęłam. – A w sumie… to nie taki głupi pomysł. Ale ty stawiasz.
 - Jasne – powiedział i wybiegł w podskokach.
Tyle razy się z nim umawiałam, że wiem, że zaraz będzie czekał na mnie pod blokiem. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam założyć wierzchnie nakrycie. Faktycznie potrzebowałam słodkiego zastrzyku przed postem, szczególnie ścisłym. Choć i tak pewnie jutro niewiele zjem, bo od ana zaczną się przygotowania do meczu. Czasami to strasznie męczące, ale jutro przyjdzie to niemal jak łaska.
Zamknęłam dom i ruszyłam na dół po schodach. Miałam windę, ale uznałam, że nic mi się nie stanie jeśli zejdę na piechotę z szóstego piętra. Przynajmniej nogi będą miały rozgrzewkę. Można powiedzieć, że wejście i zejście jednego dnia po tych schodach to wystarczający aerobik. Biorąc pod uwagę, że dziennie średnio chodziłam w tę i z powrotem jakieś sześć, siedem razy siłownia była mi naprawdę niepotrzebna, jeśli chodzi o nogi.
 - Ile można czekać? – spytał Serb.
 - Ty mieszkasz na pierwszym piętrze – odgryzłam się. – Ja muszę zejść jeszcze pięć.
 - Dobra, powiedzmy, że to dobra wymówka – coraz lepiej mówił po polsku. – Gdzie idziemy?
 - Koło Podpromia jest taka fajna kawiarenka – uśmiechnęłam się. – Możemy iść właśnie tam.
 - Jestem za, ale prowadź – powiedział.
Szliśmy w milczeniu. Ani mi, ani jemu to nie przeszkadzało. Czasami słowa naprawdę są zbędne. W ciszy możesz rozkoszować się szumem wiatru, łopotaniem liści na drzewach i możesz usłyszeć wiele różnych rzeczy.
 - To tu – powiedziałam przy wejściu.
 - Miło – podsumował Marco.
 - Inaczej bym cię tu nie prowadziła – zaśmiałam się. – Co chcesz?
 - Ja miałem zamawiać! – zaprotestował.
 - No dobra – zaśmiałam się. – Poproszę szarlotkę i duże, ciepłe latte.
~*~
Zapraszam za tydzień :D.

piątek, 15 stycznia 2016

Historynka na Tłusty Czwartek

 - Cześć Ada – uśmiechnął się Lotman. – Co tam?
 - Nic tam – uśmiechnęłam się. – Mogę cię zapytać o to samo.
 - U mnie trening – zaśmiał się.
 - Spoko – wyszczerzyłam ząbki.
 - Co robisz? – zajrzał mi przez ramię i pociągnął nosem. – Smacznie pachnie.
 - Bo robię pączki i faworki – powiedziałam. – No i oponki.
 - Po co? – zdziwił się.
 - Dziś Tłusty Czwartek – wzruszyłam ramionami. – Jesz ile chcesz. Ostatni czwartek karnawału, zaraz post.
 - Tradycja – Lotman popatrzył w górę.
 - A żebyś wiedział – wróciłam do kuchni uprzednio zapraszając Amerykanina do środka. – Integralna część państwa. Starego państwa – podkreśliłam przedostatnie słowo.
 - Ile będziesz mi wypominać wiek Ameryki? – spytał.
 - Do końca życia – uśmiechnęłam się. – Gdy wy powstawaliście my byliśmy po wojnie z Krzyżakami. I powoli zaczęła się nam sypać państwowość.
 - Jak to? – zdziwił się.
 - W czasach odkrycia Ameryki polska szlachta miała już dość sporo przywilejów – powiedziałam. – Co na sam koniec zgubiło nasz kraj. Wiesz rozbiory trzysta lat później i te sprawy… poza tym. Wy możecie chwalić tylko tą swoją wojną secesyjną, bo nawet w wojnach światowych nie braliście za bardzo udziału. I nie wykręcaj się doktrynami.
 - Wiesz więcej o historii mojego kraju niż ja – powiedział.
 - W końcu skończyłam profil humanistyczny – wzruszyłam ramionami. – Co ci mogę więcej powiedzieć? Teoretycznie dostałam się na historię nowożytną na UW, ale i tak skończyłam na psychologii sportowej. Jeden kierunek na cały kraj!
 - Wiem, wiem opowiadałaś – zaśmiał się. – Mogę? – wskazał na pączka, o ile się nie myliłam był nadziewany marmoladą truskawkową.
 - Możesz – kiwnęłam głową. – Smacznego.
 - A ty nie jesz? – zdziwił się.
 - Ja zjem jak zrobię – pokazałam mu stół, na którym przygotowane były formy do zatopienia w tłuszczu.
 - Polska kuchnia jest bardzo tłusta – podsumował.
 - Co ty nie powiesz? – zironizowałam. – Dziś TŁUSTY Czwartek.
 - Ale to było moje ogólne spostrzeżenie – powiedział.
 - W przeciwieństwie do większości Ameryki – zaczęłam. – U nas czasami jeszcze pada śnieg i mamy cztery, w sumie sześć pór roku – widząc jego minę przewróciłam oczami. – Jeszcze złota jesień i przedwiośnie – powiedziałam tonem wyjaśnienia.
 - Polska to dziwny kraj – stwierdził.
 - Nie dziwny tylko bogaty w historię i tradycje – odparłam. – I do tego wielokulturowy. Przed wojną było tu mnóstwo ludzi spoza granic Rzeczpospolitej, poza tym wcześniej byliśmy razem z Litwą połączeni Unią Personalną…
 - Stop, za dużo, za dużo – powiedział Paul. – Lubię historię, ale w mniejszych dawkach.
 - Taa, zaczniemy od historii USA, a zakończymy na historii, bo ja wiem… jakiegoś Turkmenistan – zaśmiałam się.
 - To coś takiego jest? – zdziwił się.
Palnęłam się tylko w głowę ręką.
 - Tak Paul, jest w Azji – powiedziałam. – Z tego co kojarzę upchnięty między Afganistan, Iran i Uzbekistan.
 - Skąd ty to wiesz? – zdziwił się.
 - Geografia mój ulubiony Amerykaninie, geografia – powiedziałam. – Poza tym do matury musiałam umieć mapę polityczną świata i akurat te azjatyckie stany były dla mnie największą zmorą.
 - A Ameryki? – zapytał zaczepnie.
 - Umiem pokazać na mapie wszystkie stany, a ty potrafisz mi pokazać województwa? – uśmiechnęłam się zgryźliwie.
 - Nie – powiedział. – Ale ciebie przepytam. Ale nie dziś.
~*~
Zapraszam za tydzień.

piątek, 8 stycznia 2016

Historynka na Zielone Świątki

 - Cześć Mela, już z kościoła? – spytał Lucas.
 - Tak, już tak – uśmiechnęłam się. – A ty skąd?
 - Z treningu rzecz jasna – powiedział. – Niby skąd?
 - Nie mam pojęcia, może z kawiarni, kwiaciarni, karaoke, kina… - zaśmiałam się.
 - Masz fazę na literę „K”? – zaśmiał się.
 - Jak widać – zaśmiałam się. – Dogadałabym się z Kapelusznikiem z Krainy Czarów.
 - Na koniec tej filmowej wersji miałem nadzieję, że Alicja zostanie i będzie z Kapelusznikiem – wyraził swoje oczekiwania Lucas.
 - Twoje teorie spiskowe mnie naprawdę powalają – stwierdziłam.
 - Aż tak źle? – zdziwił się.
 - Nie, nie – zaczęłam machać rękami. – Po prostu niewielu wpadłoby na taki pomysł.
 - To akurat wiem – uśmiechnął się. – A ty?
 - Co… a – zaczęłam. – Ja wiedziałam, że będzie kolejna część.
 - Serio? – zdziwił się.
 - Nom jakoś w 2016 – powiedziałam.
 - Zabiorę cię – uśmiechnął się.
 - Często się dziś śmiejesz i uśmiechasz – zmieniłam temat. – Trener cię pochwalił?
 - Tak – powiedział. – I powiedział, że zagram w kolejnym meczu.
 - Problem dobrych klubów – przewróciłam oczami. – Mają dobrych rezerwowych, którzy muszą siedzieć na ławce.
 - Tak – potwierdził Lucas. – Ale taki ich urok.
 - Nie da się ukryć – westchnęłam. – Ale nie czas na smęty – zaczęłam szukać kluczy.
 - Pomóc? – spytał siatkarz.
 - Dzięki – uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Oczywiście klucze muszą być na samym dnie – powiedziałam w ramach wyjaśnienia.
 - Kobiece torebki – pokręcił głową Lucas.
 - Zauważ, że rzadko kiedy używam – wystawiłam mu język. – Też ich nie lubię.
 - To nie noś – powiedział z prostotą.
 - To nie zawsze jest takie proste – odparłam.
 - Dla mnie jest – mruknął wchodząc do mnie do mieszkania.
 - Bo jesteś facetem i nie musisz nosić torebki, tylko wystarczy ci torba sportowa – prychnęłam.
 - Prawda – odparł.
 - Czasami nie lubię jak się ze mną zgadzasz – powiedziałam z wyrzutem.
 - Nie będę cię okłamywał – wyszczerzył ząbki.
 - Wielkie dzięki – prychnęłam. – Możesz zawołać Nico? Mam dla niego karmę.
 - Zaraz wracam – powiedział i zniknął.
Bo nie ma to jak żyć i mieszkać wśród siatkarzy. Naprawdę. Wiem już co czuje Iwona Ignaczak. Miejscami twoje mieszkanie jest porównywalne do dworca głównego w Warszawie. Jeden siatkarz coś przynosi, drugi zabiera, trzeci przyjdzie pooglądać, a czwarty pogadać. Pytanie jest jedno: na które mieszkanie padnie tym razem.
 - Dzięki Mela – usłyszałam głos Nico.
 - Nie ma sprawy – powiedziałam nie odrywając się od telefonu, który miałam przed oczami. – Następnym razem też mogę wziąć.
 - Byłabyś wtedy aniołem – zaśmiał się.
 - Już nim jest – zaśmiał się Lucas.
 - No, też prawda – i Nico zniknął za drzwiami.
 - Na jakiej podstawie uważasz, że jestem aniołem? – mruknęłam.
 - Bo robisz dla nas wiele dobrych rzeczy, tylko dlatego, że chcesz, a nie że musisz – wzruszył ramionami.
 - A tak naprawdę? – zaśmiałam się.
 - Mówię prawdę – zawtórował mi.
 - Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – opanowałam nagły napad śmiechu, który udzielał mi się coraz bardziej.
 - Widziałem jak ci spod bluzy skrzydła raz wystawały – roześmiał się.
Zaśmiałam się razem z nim. Przecież prawdziwe Anioły nie mają skrzydeł i na pewno nie chowają ich pod bluzą, gdy są na Ziemi, nie?
~*~
Kolejna za tydzień.