sobota, 27 czerwca 2015

Historynka na pierwszy dzień wakacji

 - Nie martw się, następny mecz wygramy – powiedziałam do słuchawki, gestem uciszając mamę. – Poza tym przegraliśmy z klasą.
 - Nie jest to pocieszenie – odparł Mateusz.
 - Może i nie, ale co ja ci więcej mogę powiedzieć? – przewróciłam oczami. – Nie jestem siatkarką, czy jakąś inną specjalistką i mogę ci powiedzieć tylko tyle.
 - Wiem, wiem siostra i dziękuję za te słowa – powiedział.
 - Ja myślę – uśmiechnęłam się. – Już mi tam nie smutaj, bo ja się o wszystkim dowiem!
 - To też wiem – zaśmiał się. – Nie będę smutał, obiecuję.
 - To dobrze – prychnęłam śmiechem. – A teraz wybacz, ale będę kończyć ja. Daję ci mamę.
Po czym oddałam telefon swojej rodzicielce, która od razu uderzyła w rzewne tony, jak to jej przykro z powodu jego przegranej. Jak dla mnie była to nasza przegrana. Jeśli kibicować to na maksa. Skoro my wygraliśmy, to i my przegraliśmy. Zamiast błędnej formy oni przegrali. No cóż, nie wszyscy byli tak nastawieni jak ja. Weszłam do salonu milcząc, co od razu zwróciło uwagę mojego taty.
 - Co jest kochanie? – spytał podejrzliwie.
 - Nic, nic – powiedziałam. – Wiesz, takie zboczenie zawodowe.
 - Słucham pani psycholog – zaśmiał się tata.
 - Weź, tata mam wolne, przez najbliższy miesiąc! – czy wspominałam, że pracuję w szkole?
 - A ja i tak uprę się przy swoim – pomilczał chwilę. – Opowiadaj.
 - No dobra – zaczęłam. – U większości ludzi zauważam pewną zależność. Mamy sezon reprezentacyjny. Nasz, siatkarski. Jak wiadomo jest on bardzo owocny ostatnio. Mam tu na myśli Mistrzostwa Świata. I wtedy pojawiają się głosy: „O a my to wygraliśmy z Argentyną, Rosją” et cetera. Ale już: „O, oni przegrali z USA!”. Oczywiście nie mówię tu o wszystkich, są tacy co mówią „Przegraliśmy”, albo tacy co mówią „Przegrali”, jednak wcześniej używali formy „Wygrali”. Mimo to mocno mnie to irytuje.
 - Rozumiem cię – powiedział tata. – Ale cóż, niektórzy tacy są. Masz na to chyba nazwę?
 - Volley Family ma – uśmiechnęłam się. – Sezonowcy. Gorsze toto niż hotki chyba.
 - A to drugie to co to? – zdziwił się tata.
 - Takie dziewczęta, które nie patrzą na mecz, tylko na swojego ulubieńca – powiedziałam. – Oczywiście nie liczą się matki, siostry, dziewczyny, żony i tym podobne.
 - Rozumiem – pokiwał tata głową. – Ale chyba i bez jednych i bez drugich ten sport nie byłby już do końca tym sportem.
 - Tak jak szkoła nie byłaby szkołą bez stopni, nauczycieli i uczniów – zaśmiałam się.
 - Dokładnie kochanie – uśmiechnął się tata.
Zawsze tak tłumaczyłam uczniom, gdy mieli jakiś problem dotyczący stopni, czy też nauczyciela. Pytałam się co kojarzy mu się ze szkołą. Zawsze odpowiedź była podobna (rzadko kiedy zdarzał się ktoś kreatywniejszy i zabawniejszy): oceny, nauczyciele, przedmioty szkolne i tym podobne. Wtedy pytałam, dajmy przykład, czy gdyby nie było tego nauczyciela, czy to by była w pełni szkoła? Z reguły otrzymywałam odpowiedź twierdzącą i lepsze nastawienie ucznia i do przedmiotu i nauczyciela. Mimo to, rozmawiałam z „problemem” ucznia. Na wszelki wypadek.
 - Wiesz jak ze mną rozmawiać – zaśmiałam się.
 - Wiem, że w gimnazjum jest ciężka praca – zawtórował mi tata. – Sam byłem nauczycielem młodzieży w tym wieku, wtedy to jeszcze była podstawówka.
 - A o czym rozmawiacie? – zapytała mama wchodząc.
~*~
Ufff, następna… 29 lipca. Czy jakoś tak xD.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz